między nami Sherlockami


Poniższa fotka akurat z prób do przedstawienia Frankensteina, ale pasuje jak ulał, bo będzie dziś o tych tu dwóch, a raczej ich filmowych kreacjach: 
 


Dlaczego akurat teraz?

No tak jakoś, może z powodu bardzo, ale to bardzo fajnego odcinka o Moriartym (S1E21) i całkiem niezłej jego kontynuacji.

"Znajdź różnicę" takie, że chyba lepszego się nie trafi - serial BBC Sherlock i serial CBS Elementary.


versus


Już zestawienie powyższych obrazków wyjaśnia wiele - i nastraja wrogo do serialu amerykańskiego. Dla kogo kultowym, ba! przenajświętszym dziełem jest serial stworzony przez Gatissa i Moffata, ten na widok logotypu Elementary się najpewniej zatchnie, zapowietrzy i zaperzy. No, mną zatrzęsło. O wy dranie, pomyślałam o ekipie CBS, bardziej bezczelnie zrzynać się nie dało...?! Tak chcecie pojechać na nieswojej popularności? pomyślałam, ale na szczęście - po obejrzeniu odcinka pilotowego, a potem kolejnych, odetchnęłam, unikając tym samym bezdechu prowadzącego do groźnego niedotlenienia.

Bardzo dużo by pisać o różnicach między tymi dwoma produkcjami i wiele osób już to na rozmaitych blogach, czy prelekcjach konwentowych, zrobiło. 

Mnie zafascynowało - jako swego rodzaju probierz odmienności - przedstawienie nowych i starych mediów: specyficzne w Sherlocku, diametralnie odmienne w Elementary.

W produkcji BBC zdecydowano się na zabieg nowatorski, prosty w zamyśle i tak oczywisty, że aż dziwne, iż wcześniej nie wykorzystywany - treść otrzymywanych przez bohaterów sms-ów czy odczytywanych na smartphonach tekstów wyświetlana jest jako napisy, nałożone na scenę (zwykle w takich sytuacjach kamera zerkała bohaterowi przez ramię na ekran telefonu).

(fotka zacytowana ze skądinąd wartego przeczytania artykułu


(jeszcze jeden cytat i kolejny artykuł, "Storytelling through visual text")


Oglądając pierwszy odcinek, "Study in Pink", doznałam mentalnego hmm... uniesienia - to było właśnie to! Fanfary! Fajerwerki!! Fontanny szczęścia!!! Świat jako rzeczywistość rozszerzona, sms-y i maile przenikające nasze codzienne życie, informacja przekazywana z gadżetu na gadżet jako pospolity aspekt życia, niezbędny jak powietrze i jak powietrze wszechobecny, po prostu wielkie wow! i chapeau bas dla twórców filmu.

Sherlock londyński wykorzystuje telefonię komórkową i Internet - widzimy to i dzięki temu wiemy, że to niegłupi facet. Miarą jego geniuszu jest między innymi talent do posługiwania się nowymi mediami. Które są wszędzie i dla każdego, ostatecznie mamy XXI wiek, ale im kto bardziej bystry, tym skuteczniej je eksploatuje.

Jakież było więc moje zdziwienie... wróć, wcale się nie zdziwiłam, raczej pokiwałam głową, gdy w pierwszym odcinku Elementary zobaczyłam scenę, w której dr Watson spotyka Sherlocka (będzie spojler). 

Otóż stoi sobie ten Sherlock nie do końca ubrany przed kilkoma czy nawet kilkunastoma ekranami telewizyjnymi, na każdym odtwarzany jest inny program. Stoi nieruchomo. Watson wchodzi do pokoju i próbuje się przywitać, ale Sherlock nie reaguje. Po chwili Sherlock wyłącza telewizory (o ile dobrze pamiętam) i podchodzi do Watsona (a w zasadzie - tej Watson), naruszając dystans intymny. Staje bardzo blisko swojego gościa i egzaltowanym nieco tonem wypowiada jakieś brednie o miłości. Watson, oczywiście, odczuwa pewien dysonans. Sherlock uruchamia pilotem jeden z ekranów, na którym widać scenę z filmu fabularnego - słychać aktora wypowiadającego właśnie te słowa, które chwilę wcześniej nasz detektyw wyrzucił z siebie pełnym pasji głosem.

No tak, pomyślałam, no tak.

Amerykański Sherlock jest geniuszem, ponieważ potrafi oglądać kilkanaście kanałów telewizyjnych na raz i na dodatek wszystko, co tam podają, zapamiętuje!

Some difference.

Chociaż szaliczek wiązany tak samo.

No dobra, Sherlock z Manhattanu też używa komórek i wyszukiwarki. Nie chodzi mi o to, że serial amerykański pomija nowe media. Po prostu pokazuje nowe media inaczej, gdzieś tam w tle, mimochodem. Inaczej je umiejscawia w fabule i w przedstawianym świecie. I chociaż wiem, że twórcy amerykańscy musieli starannie omijać rafy oskarżenia o plagiat i stąd po prostu wiele różnic między serialami, jakoś jednak bawi mnie ta opisana wyżej telewizyjna scena - zderzona z komputerowo-usieciowionym modelem życia z Sherlocka BBC.

Wielu ludzi miało problem z tym, że w Elementary Watson jest kobietą. Mnie to nie przeszkadza. Ja w ogóle po kilku odcinkach odpuściłam sobie porównywanie, a przynajmniej odpuściłam porównywanie tego rodzaju, przez które mogłabym sobie popsuć przyjemność z oglądania serialu. 

Bo to całkiem niezły serial proceduralny jest - pod warunkiem, że się zapomni, że to ma być Sherlock Holmes jak u Conan Doyle'a.

Jest ekscentryczny Brytyjczyk, mieszkający w wielkim zapuszczonym domu na Manhattanie, jest zamknięta w sobie i ponadprzeciętnie opanowana była pani chirurg i tak sobie rozwiązują całkiem całkiem sprytnie pomyślane zagadki kryminalne. 

Przy okazji, to zresztą oczywisty wybór kariery - od chirurga po detektywa, w razie jakby jakiś błąd w sztuce, nieprawdaż? spójrzmy na dr Megan Hunt - spójrzmy, bo jest na co popatrzeć - idealny wzorzec zamrożonej czy może zastygłej w silikonie i hialuronie, ponadczasowej, pracochłonnej urody:


A wracając do Elementary, pomysł z she-Watson okazuje się nawet niegłupi, a jeszcze niegłupsze jest całkowite poniechanie wątków erotycznych na linii Watson-Holmes. Jak nie w proceduralu. 

 (rysunek autorstwa Mary Frances G. Ranises pożyczony stąd - inne też fajne, polecam)

I tym sympatycznym fanartem otwieramy wrota krainy Sherlockowych slashy... ale dziś nie będę się zapuszczać w te, jakże ekscytujące, rejony.

Na zakończenie jeszcze fotka mojego wysłużonego laptopa, takie małe znajdź różnicę - poznajecie sprzęt? Czysty przypadek i traf, ale jak miło :)