Pyrkon

Tytułem wstępu

Tak, ten niby-blog miał być o tym, co po godzinach, tyle, że ja zasadniczo nigdy z pracy nie wychodzę. To znaczy, owszem, przez ileś tam godzin tygodniowo używam aparatu mowy (i mowy ciała) i nauczam, ale to wcale nie znaczy, że jak kończę, to już nie pracuję, bo nie. Teraz np. powinnam wklejać rozmaite mądre myśli do ładnego, kolorowego prezi. Albo uczyć się. Albo nastawić zmywarkę, ale nie, naszło mnie na popełnienie notki konwentowej.

Z pracy nie wychodzę także w tym aspekcie, że pracuję nad tym, co tak w ogóle mnie fascynuje. I tak np. lubię seriale proceduralne, obejrzałam ich już no... trochę... i voila! jadę na konferencję z referatem o Cold Case (na półce i na dysku czekają mądre teksty do poczytania i przetrawienia). Albo uczę o historii RPG (taa, czemu nie poanalizować "Demonicznej Hordy" i nie zrobić z tego pytania na egzaminie?) ponieważ/i dlatego gram w RPG. Tak to działa. W pewnym momencie już nie wiadomo, gdzie jest przyczyna, gdzie skutek, gdzie początek, gdzie koniec. Czy odbiera to tzw. fun, przyjemność ze swobodnego oddawania się hobby? Nie, chyba nie.

Bathtubegate

Na Pyrkony jeżdżę od wielu, wielu lat, moim pierwszym był bodajże w 2003, oczywiście na Dębcu (Dębiec miał klimat, wiadomo; Cezamet....).

W tym roku wybierałam się na Pyrkon z ciężkim sercem. Gdyby nie to, że miałam prowadzić punkty programu, nie pojechałabym. Tak, z powodu zakrztuszenia się kostkami. Ale nie w ramach protestu. 

O aferze wannowej (kto w fandomie, to wie) nie będę zbyt obszernie, przede wszystkim dlatego, że tak po prostu nie mam na to czasu. Żeby o tym sensownie pisać, trzeba - moim zdaniem - chociaż postarać się wyczerpać temat, zrobić to solidnie. Na szybko to mogłabym najwyżej wyrazić moje zniesmaczenie postawami, o które potknęłam się w fandomie i ogólnie na sieci; niby nic nieprzewidywalnego, niby banalnie typowe te postawy, ale jednak - od fandomu oczekiwałoby się czegoś więcej i ponad to. 

No dobra, ale co właściwie z tą wanną? Jak pisałam wyżej, to bardzo skomplikowane. Jak zresztą większość problemów. Nawet cep nie ma tak prostej konstrukcji, jak się niektórym wydaje. 

Jedna rzecz, to spot, a już trochę inna, to ramy komunikacyjne, w których ten spot się pojawił. Pytacie o moje zdanie? Odsyłam do teorii metakomunikatu Batesona. Albo inaczej - ponieważ wiem, kim są twórcy spota i co robią, w jakim paradygmacie funkcjonują, nie odebrałam tego spotu tak, jak osoby, które pominęły taki kontekst. Jak dla mnie było to igranie z konwencjami, tak bardzo w klimatach kultury remiksu i kopiuj-wklej. Nie-tak-pomyślane jak się wydaje.

Poigrali, przeszarżowali i się doigrali. Fajnie, że powstawały memy (tak, uważam, że humor jest dobrym narzędziem do rozładowywania i kanalizowania agresji, a agresja jest destrukcyjna, jest antytezą produktywności), niefajnie, że zrobił się sztitsztorm (z fontannami kału tryskającymi ze wszystkich stron). Po mniej więcej 20 latach w fandomie poczułam ten koniec dzieciństwa. 


No ale Pyrkon?

bardzo ważne miejsce - tu było pożywienie

Jak dla mnie Pyrkon to nie konwent, to targi. Nie tylko dlatego, że odbywa się na terenie MTP. Przede wszystkim jest już tak bardzo masowy, że od klimatu imprez takich jak a chociażby Copernicon dzielą go lata świetlne - Pyrkon wystrzelił w kosmos i leci ku krańcom galaktyki. Po drugie, człowiek jednak jest jakby w pracy (patrz wyżej). Jedzie się pogadać, dogadać, ewentualnie zapoznać, ale tak zawodowo bardziej. No i dobrze. Ale tak specyficznie.

W tym roku przyjechaliśmy w piątkowe popołudnie. Kolejki do akredytacji (punkt dla twórców programu) nie było żadnej. Ot z marszu się zgłaszasz i już. Kolejka dla uczestników szła szybko i była krótka. Tak sprawne ogarnięcie tylu ludzi było wielkim plusem Pyrkonu (oczywiście, zwłaszcza w sobotę, nie zawsze było idealnie, ale o ile wiem, było blisko ideału).

Przed Pyrkonem tak jakoś z głowy podawałam, że to konwent na 20 tys. osób, i już w piątek dało się zauważyć, że owszem, będzie wuchta wiary. W sobotę zrobiło się naprawdę tłoczno i naprawdę młodo (taa, być reliktem...).

W napędzaniu tłumów pomogła zapewne doskonała pogoda, letnia anomalia jak z ostatniego Pyrkonu na Dębcu (jeśli czegoś nie mylę). O rany, co ci wszyscy ludzie robili? Niektórzy cospleyowali - jest tego coraz więcej, dużo strojów na wysokim poziomie, sporo takich wyglądających na zakupione w gotowych pakietach, ale też dużo robionych od podstaw. Ilu było cospleyerów, widać dopiero teraz na fotkach w rozmaitych galeriach. Taki był tłok (zwłaszcza w sobotę), że na żywo niektórych przeoczyłam. Ale pozwolę sobie wkleić zdjęcie człowieka w doskonałym stroju serialowym (bardzo mnie ujął i uradował):

(wiem, nieostre)

Zdjęcie wykonane w sali z cateringiem. Powtórzę za innymi relacjami - żarcie było okropne i bardzo drogie, w małym wyborze. Gdyby udało się to naprawić, byłoby cudownie. Plusem mimo wszystko była w miarę dobra dostępność tej spyży. Kolejki tak, ale dało się wytrzymać. 

Ach, te negocjacje biznesowe panów wydawców nad kebabem lub pseudo-pizzą i piwem Cornelius :)

Wiary było tyle, że znowu zaczęło się robić niebezpiecznie przed salami (sytuacja na galerii przed salami bloku naukowego i RPG). Gdyby nie rycerskie ramię Bryana, który ze swadą utorował mi drogę przez zwarty tłum, chyba nie wepchałabym się do sali na własną prelekcję w jednej z sal Naukowych (no dobra, na pewno pomogliby gdżacze). W środku było tak gorąco, że poczułam się jak w saunie i to nie jest żadna przenośnia - ewentualną przenośnią mogłoby być porównanie do Czarnej Jamy, bo jednak nikt nie zginął). Mój mózg powiedział: nie mam wiatraczka ani chłodnicy do procesora. Niedobrze.

Nawet na anglojęzycznej prelekcji (dla odmiany w sali o wątpliwej akustyce...) miałam ponad tuzin osób, gdzieś te tłumy musiały się rozlokować.


Tłumy przewalały się oczywiście przez halę ze stoiskami. W tym roku usunięto z tej hali punkty z żywnością, i dobrze. Do kupienia była masa gadżetów, ale jakby kto pytał, przydałoby się jeszcze trochę nowych stanowisk z odzieżą (nie tylko typowo larpową i nie z koszulkami) i jeszcze więcej kosmetyków (fajna innowacja w tym roku - stanowisko z pigmentami do twarzy).


W ogóle atrakcji było dużo, tyle tylko, że ja nie ze wszystkich skorzystałam. Już nie ten etap. W sumie - czułam się jak fem!Prufrock (J. Afred Prufrock). Takie snucie się, oglądanie innych, spotkania z ludźmi, których się już zna od lat. 

(Oj tam, że od lat - większość ma nowe, niesamowite pomysły - reaktywowanie Magii i Miecza rulez! ale nie tylko to. No i był Sandy Petersen i pokazywał Cthulhu Wars - rewelacja.)

(to np. jest kapituła Quentina)

Konwent dobrze przygotowany, oznakowany, ochrona nienachalna, pogoda śliczna (za wyjątkiem niedzieli, gdy niebo płakało, że Pyrkon się kończy), Akumulatory ciasne, koncert Jacka Kowalskiego, wszystko na swoich miejscach. Niedogodności (małe sale, catering) wynikające ze specyfiki Targów, do przemyślenia i poprawienia (ale że konwent z roku na rok się poprawia, wierzę, że to się da zrobić). Fajnie, że jest taka impreza. Cóż dodać, ponad podziękowania dla organizatorów?

Może coś o tym, co - że użyję kalki językowej - siedzi z tyłu mojej głowy i nie chce pójść. Ktoś, nie ja, podsłuchał przypadkiem dylematy, a właściwie dramaty, którymi dzieliła się z funfelą jakaś randomowa, bardzo młoda osoba. Problem z antykoncepcją, a właściwie brakiem użycia takowej, czy raczej problem z wtórnym cyfrowym analfabetyzmem (wiadomo, skąd ściągać anime, ale jak wyszukać informacje o tym, jak się zabezpieczyć, to już nie bałdzo), z brakiem dobrych relacji międzypokoleniowych, z brakiem edukacji seksualnej w szkole (skoro w domu nikt nie porozmawia i nie ukierunkuje...). Dziewczyna, która wierzy, że stosunek przerywany ją zabezpieczy przed ciążą (choroby przenoszone drogą płciową? eee, jakie choroby?), oraz koleś, który z sobie wiadomych przyczyn nie raczy założyć prezerwatywy, bo co go zasadniczo obchodzi ciąża czy wirus brodawczaka i rak szyjki macicy.

Błogosławieństwem, ale i przekleństwem Pyrkonu jest jego masowość. Wśród 24.000 tysięcy ludzi zdarzy się wszystko. 

Zaczynam pisać jak Coelho. Pora wklejać obrazki do prezi.