Red John's Cake

Jakiś czas temu chodziła mi po głowie myśl, aby założyć kulinarnego blogaska, ale takiego bardziej w stylu Gotuj z Cthulhu, niż w stylu, no powiedzmy, Kasi Tusk. Lubię gotować, ale lubię robić to szybko, albo bardzo, bardzo szybko, i przede wszystkim bez utrudniania sobie życia, bez zbędnych dodatków, z prostych produktów, których stan, pochodzenie oraz skład chemiczny nie wymagają śledztwa na poziomie CSI. No i poczułam swój gender i zachciało mi się blogaska kulinarnego, ale jak weszłam trochę w te kulinarno-piekarnicze millieu, to mi się odechciało - nie jestem saperem, nie zajmuję się stąpaniem po terenie zaminowanym. Oraz nie potrafię robić tych apetycznych, idealnych zdjęć.

Dzisiaj popełniłam jednak ciasto, które samo się uśmiechnęło o umieszczenie tutaj:


Ciasto upieczone według przepisu mojej mamy, w oryginale nosi niepoprawną politycznie, popularną w PRL-u nazwę, którą według mnie możemy swobodnie zmienić na Red John's Cake.

Fotka ciasta (wykonanego przeze mnie) jest moja, a przepis - wzięty z zapisków, jakie pozostały mi po mamie. Nie mam pojęcia, skąd mama brała przepis, czy była to książka kucharska, czy raczej słowny przekaz mojej babci czy którejś z ciotek. Ciasto zawsze się udawało.

Przy okazji - jak się mają przepisy kucharskie na blogach do prawa autorskiego, poczytajcie np. tu albo tu. A tu warty przeczytania tekst EwyTiny Szafranowicz o pewnej wielkiej, związanej z tym tematem aferze.

Ale oto i ciasto:

- proporcje na tzw. dużą blaszkę, jak widać na zdjęciu, użyłam okrągłej średniej tortownicy;

- podane produkty kolejno wrzucamy do miski, miksujemy na gładko, stopniowo dodając kolejne składniki:

1) cztery całe jajka

2) 1 szklanka cukru (wiem, że pieczenie to chemia, ale czy ta szklanka taka czy siaka - nie zauważyłam różnicy, nie odmierzałam nigdy składników tego ciasta na wagę; doskonałą miarką są takie typowe kubki z arcorocu)

3) 2 szklanki mąki pszennej

4) 1 szklanka mąki ziemniaczanej

5) 1/2 do 3/4 szklanki oleju (tu - ryżowego)

6) 1 szklanka mleka

7) 2 czubate łyżki kakao

8) duży proszek do pieczenia (powinno być na nim napisane, że na 1 kg mąki)

- gdzieś po drodze cukier wanilinowy albo waniliowy oraz kilka kropel aromatu migdałowego

- pieczemy to w piekarniku przez ok. 50-55 minut w temperaturze ok. 170-180 stopni (piekarnik nagrzany przed pieczeniem, mój z termoobiegiem)

Łatwo to zrobić, tyle, że musimy dysponować mikserem (z lenistwa częściej robię ciasta na bazie przepisu na muffiny, kręcone jedynie łyżką).

I otrzymujemy produkt spożywczy, któremu czasem (choć nie da się tego zaplanować) wychodzi całkiem znajomy uśmiech, tu bardzo adekwatnie w wersji mrocznej:


Linka czy fotki do uśmieszku Czerwonego Jasia nie wklejam, w końcu chodzi o to, żebyście upiekli coś na deser i zjedli to z apetytem, a nie każdy przecież ma poziom odporności "oglądam Bones do obiadu" i zbyt nachalne skojarzenia z Jasiem i jego działalnością mogłyby was zniechęcić...